Škoda Octavia III

Konformizm na czterech kołach

SamochodyTesty

Written by:

Był taki film z Forrestem Whitakerem o lokaju w białym domu. I to zapewne nie w tym filmie padły słowa opisujące jaki powinien być dobry służący. Otóż ma on za zadanie wykonywać swoje obowiązki bez zastrzeżeń, pozostając praktycznie niezauważonym dla domowników.
Trochę jak Octavia. Najlepiej sprzedający się samochód kompaktowy (a tak! kompaktowy!) w Polsce. Po ulicach jeździ tego tyle, że nikt już go nawet nie widzi. Po prostu auto. Jest tak niezauważalna, że jest wręcz wymarzonym środkiem transportu dla wszelkiej maści ściganych kryminalistów. „Poszukujemy kierowcy Skody Octavii kombi w związku z popełnieniem przestępstwa„. Powodzenia, jak szukać igły w stogu siana.
Kilka dni temu spotkałem na swojej drodze do pracy kierowcę w czarnym Peugeot 308. Kierowca ten różnił się od większości napotkanych tego dnia. Myślał, że zdąży a nie zdążył. I to nie zdążył tak bardzo, że wysłał moją „szarą strzałę” na kilkudniową rehabilitację w pobliskim warsztacie. A ja jako auto zastępcze dostałem – nie uwierzycie – Skodę Octavię III w kombiaku. I jeżdżąc nią jak co dzień rano w wiadomym sobie kierunku olśniło mnie, że nie napisałem jeszcze o tym modelu ani razu, choćby jednego słowa. A była to już chyba piąta Skoda tej generacji, którą miałem okazję nawijać kilometry. Były diesle, były benzyny, manuale, automaty, napęd na przód i 4×4, kombi i liftbacki. Były zarówno te przed- jaki i te poliftingowe (aż mnie wzdrygnęło). Do wyboru, do koloru. Materiału na kilka felietonów. Tyle tylko, że ani razu nie pomyślałem o tym aucie inaczej niż w kategorii środka transportu. Przedmiotu zaprojektowanego tak, żeby wypełniać swoje zadania nikomu się przy tym nie narzucając. Mającego być tak niepolaryzującym obiektem jak to tylko możliwe. Wiec o czym tu pisać? Przecież Octavia to jedno z tych aut wypranych z jakichkolwiek emocji i pasji, nastawionych czysto na jak największy wolumen sprzedaży.
Czy przez to jest to zły samochód? A skąd! Do liftingu wyglądało całkiem dobrze. Jest nieprzyzwoicie wręcz przestronne, do tego stopnia, że głupio mi samemu jeździć tym autem i zajmować aż tyle miejsca na ulicy. Jakość wykonania jest bardziej niż znośna. Prowadzi się całkiem dobrze i komfortowo… Racjonalnie podchodząc do tematu to jest po prostu dobre, poprawne auto i tyle. Gdyby nie eko-porady co 13 sekund (zapewne można je gdzieś wyłączyć) to spełniałoby idealnie warunek bycia dobrym, niezauważalnym lokajem.
Jak dobrym? I to pytanie nie jest już jednoznaczne. Jak pomyślę o wszystkich Octaviach, z którymi miałem okazję spędzić trochę czasu to było z nimi tak jak z prawdziwymi lokajami (nie żebym kiedykolwiek jakiegoś miał). Będzie tym lepszy im więcej chcemy przeznaczyć dla niego pieniędzy z naszych środków. Brzmi jak truizm, jednak jest w tym również trochę większy sens. Rożnica miedzy najprostszą a najbogatszą wersją jaką jeździłem jest wręcz kosmiczna. Jedna – surowy wół roboczy wyposażony w kierunkowskazy i przestrzeń bagażową. Druga to zautomatyzowana, bardzo komfortowa limuzyna. Dosłownie kilka klas różnicy. W bardzo zabawnym świetle stawia to wszystkie prezentacje dla dziennikarzy. Goszczeni w pięciogwiazdkowych hotelach mniej lub bardziej, ale jednak zaufani ludzie z całego świata dostają na 2-3 dni auta w wersjach wyposażonych tak bogato, że chyba nikt normalny takich nie kupuje. I na koszt producenta tychże samochodów, zajadając homara na balkonie z widokiem na Adriatyk, rozpisują się jakie to cudowne auto właśnie testują. Dają przy tym swoim czytelnikom złudne wrażenie, że „cywilna” wersja będzie jedynie okrojona z kilku może i ciekawych, ale przecież zupełnie zbytecznych, nie mających większego znaczenia gadżetów. I będzie miała mniejsze o cal lub dwa alufelgi. Guzik prawda! Podstawowa wersja cofnie Was do lat dziewięćdziesiątych. Dostaniecie nowe auto będące tylko cichym westchnieniem tęsknoty do samochodów, które widzieliście w prospektach, i którymi odbyliście jazdę próbną.
Centrum rozrywki z ogromnym, kolorowym wyświetlaczem sterowanym dotykiem? Markowe audio? Automatyczna pięćdziesięciostrefowa klimatyzacja? Bluetooth? Nie. Zamiast tego ocean czarnego plastiku, malutki, punktowy ekranik i dwa pokrętła. Do tego przetłoczenie udające slot na płyty CD i masa zaślepek zamiast przycisków. Wielofunkcyjna kierownica? Adaptacyjny tempomat? Wspomaganie utrzymania pasa ruchu? Skanowanie martwego pola? Również nie. Jedyny system asystujący kierowcy w podstawowej wersji znajduje się miedzy jego uszami (co też ma swój urok swoją drogą). Automatyczne wycieraczki, czujnik zmierzchu, diodowe światła do jazdy dziennej i wykonane w tej samej nowoczesnej technologii skrętne reflektory zmieniające najczarniejszą nawet noc w jasny dzień? Chyba już od dawna wiecie do czego zmierzam, wiec tu się zatrzymamy.
Jeżeli zdecydujecie się na podstawową wersję auta (to ta z cena „już od„) to z bajerów będzie miało ono tylko irytujący system start-stop i granatowy lakier typu zwykły. Może jeszcze dealer dorzuci Wam dywaniki. Zobaczcie proszę jak wygląda wnętrze podstawowej wersji nowego Polo w konfiguratorze na volkswagen.de (do nas nie jest ona nawet sprowadzana) i porównajcie z tym co widać w opisie modelu na tej samej stronie internetowej. Jakie wyposażenie wpływające na komfort jazdy ma w standardzie to nowe, rewolucyjne auto miejskie, których nie miał jego odpowiednik sprzed 20 lat? Cokolwiek więcej niż elektrycznie podnoszone przednie szyby i lakierowane zderzaki? ABS i ESP wymusiła Unia Europejska już kilka lat temu, wiec to się nie liczy. Ma za to wielką, czarną zaślepkę zamiast dotykowego ekranu. To nie jest inny panel bez miejsca na wyświetlacz tylko zwyczajnie zatkana dziura. Nie pokuszono się nawet o zrobienie tam schowka na drobiazgi. Po cyfrowych zegarach i kolorowych elementach kokpitu nie ma nawet śladu. Owszem, będzie większe, bezpieczniejsze i będzie wydzielało mniej tlenków węgla.

Auto więc będzie dokładnie takie, za jakie zapłacicie, a nie takie jak Wam obiecują w broszurach i gazetach. Nierzadko ponad dwukrotna różnica w cenie nie bierze się z niczego. Wielka szkoda, że ani do jazd demo, ani do testów w mediach nie udostępnia się również podstawowych wersji aut. Porównania w prasie motoryzacyjnej mogłyby nabrać zupełnie nowego wymiaru.Dobrze, wiem, czepiam się. Każdy marketing opiera się przecież na prezentowaniu częściowej prawdy i całkowita szczerość mogłaby się odbić czkawką. W końcu każdy musi jakoś zarabiać, producenci samochodów również. W tym kontekście „Nowe Polo. Już od 60 tysięcy złotych” to raczej byłby mało zachęcający slogan.

Wracając do samej Octavii. Jeżeli kiedyś będę potrzebował czysto użytkowego rodzinowozu w kombi, to chcę go w kolorze Dragon Skin (oferowany tylko dla modelu Superb).
Dziękuję za uwagę,
GnK
PS. Dwa słowa o wersji poliftingowej. Warto nauczyć się parkować tyłem pod domem, żeby nie oglądać jako pierwszej rzeczy z rana tego pokracznego przodu. Ze środka już go nie widać, chociaż kurczę czasem odbija się w aucie stojącym przed nami…

One Reply to “Konformizm na czterech kołach”

  1. Świetnie piszesz, nawet o Octavii przeczytałem 🙂 Bardzo celne spostrzeżenie, dotąd nie umiałem lepiej wyjaśnić dlaczego fiesta żony jest 2x droższa niż seryjna, i że za to można było jeszcze 2 lata temu u brokera kupić gołego superba. Zwyczajnie mówiłem, że te różne systemy, bajery, ładne koła itd mnie cieszą i do miasta wolę mały samochód sam parkujący (uwielbiam ten system), niż duży, którego nie da się zaparkować. Twój opis jest jeszcze fajniejszy – tłumaczy zachwyty samochodami klasy octavia. Dotąd uważałem, że dotyczył tylko klasy premium – dziennikarze jeżdżą Audi/BMW/Mercedesami za pół miliona złotych w górę i ludzie ich zachwyty biorą za argument do kupienia dwa razy za drogich wersji podstawowych klasy 3/A4/C itd. To, że z samochodami popularnymi zrobiło się tak samo, jakoś przeoczyłem.