Honda CBR 125R

Kosiareczka

MotocykleTesty

Written by:

Ten wpis nie będzie długi, tak jak i moja jazda na tym motocyklu nie była. Nigdy nie ukrywałem i ukrywać nie będę, że dorosłem do małych pojemności. W garażu hoduję co prawda dwa ponad-litrowe potwory o przyspieszeniach wyrywających ramiona ze stawów, wiec brzmi to trochę jak hipokryzja. Ale nią nie jest. Po prostu kupiłem je zanim przestałem być dzieciakiem na jednośladzie i tak się składa, że obydwa przez ostatnich kilka lat mocno dopasowałem do swoich potrzeb (czytaj: „włożyłem w nie masę hajsu”). Dlatego póki co nie przechodzi co mi nawet przez głowę myśl o zmianie ich na coś innego.
Natomiast co raz poważniej myślę o regularnym torowaniu. Pierwszy track-day pod okiem instruktora, po 9 latach od zrobienia prawa jazdy kategorii A, był dla mnie prawie objawieniem. Moje umiejętności zrobiły duży skok a ja odkryłem jak bardzo jeszcze nie umiem jeździć. To chyba normalne, ze chce więcej, prawda? Ten sport jednak niesie ze sobą spore ryzyko nieplanowanego leżakowania motocykla, dlatego zwyczajnie szkoda mi zabierać na treningi któryś ze swoich wypieszczonych sprzętów. Dokładając do tego, że idealna liczna motocykli w garażu to n+1, gdzie n  to jest ich aktualna liczba, siłą rzeczy na tor trzeba będzie zaopatrzyć się w jakieś dedykowany do tego celu dwa kółka. BMW S1000RR. Albo nie, Panigale V4S Speciale z racingowym układem wydechowym. Przecież wiadomo, że na 226 konnym motocyklu będę szybszy od wszystkich innych i moje ukryte umiejętności panowania nad taką bestią w jej naturalnym środowisku nagle, niczym biblijny Samson, pokażą swoja sile i zatrzęsą ziemią pod zebranymi naokoło gapiami. Tak właśnie będzie. A przynajmniej tak myśli większość dużych dzieci na motocyklach. Spora moc i nerwowy charakter superbike’ów przeszkadza takim żółtodziobom jak ja w skupianiu się na tych umiejętnościach, których najbardziej brakuje. A rzeczy, które powinno się robić perfekcyjnie i odruchowo zanim się wsiądzie na taki pocisk jest tego po prostu ogrom. Na litrze zwyczajnie nie ma na myślenie o tym wszystkim czasu. Dlatego ja sprawię sobie coś tak małego, jak tylko się da.
I niestety nie będzie to CBR 125R.
Nie dlatego, ze wstyd jeździć na „stodwudziestcepiątce” czy coś w tym stylu. Wręcz przeciwnie. Motocykl na prawdę jest fajny! I jeżeli ktoś ma tylko prawko kategorii B, to ciężko będzie znaleźć lepiej wyglądający sprzęt w tej klasie. I taki, który wybacza więcej błędów adeptom jazdy na jednośladach. Również nie dlatego, że brzmi jak kosiarka (chociaż na wysokich obrotach jak wściekła kosiarka). Ani dlatego, że ma kola o grubości zbliżonej do tych z rowerów górskich. I teraz uwaga, bo z pewnym trudem przelewam te słowa na papier…
…ona ma za mało mocy!
Trzydzieści lat temu 10 koni mechanicznych więcej wystarczało, żeby z powodzeniem napędzić rodzinne auto w drodze na wakacje nad Bałtykiem. Z czterema osobami na pokładzie i tonami bagażu na dachu. A dzisiaj orędownik małych pojemności i niepopadania w paranoję pogoni za mocą marudzi, że dla niego to za słabe. Tylko, że niestety tak jest. Ja w stroju motocyklowym niebezpiecznie zbliżam się do granicy 90 kilogramów (od dołu, żeby nie było!). To lekko licząc 2/3 masy Hondy. W efekcie dynamika jazdy ze mną na pokładzie jest absolutnie zerowa. Nie oczekuje stawania dęba przy każdej okazji ani wyjeżdżania driftem z każdego zakrętu. Ale nie da się, na przykład, kontrolować pochylenia motocykla w zakręcie przy pomocy manetki gazu. A to niestety w moich oczach dyskwalifikuje małą cebrę jako narzędzie do doskonalenia techniki jazdy. Jest jeszcze kilka drobiazgów, tylko, że je dałoby się poprawić wymieniając parę relatywnie niedrogich elementów. Z silnikiem już gorzej. Co prawda do niedawna w ofercie była wersja o pojemności 250 centymetrów, ale ciężko mi uwierzyć w przemianę wynikającą z dodatkowych 10 koni mechanicznych. Tym bardziej, że „ćwiartka” jest sporo cięższym motocyklem.
Strasznie szkoda, ze Honda nie importuje do Europy swojej CBR 250 RR. Dla niej znalazłbym miejsce w garażu.
Dziękuję za uwagę,
GnK

 

Comments are closed.