Renault Megane R.S. (2018)

Łabędzi skrzek

Wszystkie

Written by:

W latach 2007-2009 cały świat pogrążony był w kryzysie finansowym. Wyjątkiem od reguły jak zawsze była Polska, u nas nawet kryzys się nie udał. Wszędzie indziej zarówno male jak i duże firmy prędzej czy później musiały zacząć się zastanawiać jak przetrwać załamanie rynku. Oczywiście dotyczyło to też koncernów motoryzacyjnych. Naturalnie najprostsze rozwiązanie jakie się nasuwa to ciąć koszty i maksymalizować zyski. Bez zbędnego ryzyka postawiono na najlepiej sprzedające się modele. Była to istna woda na młyn dla ekspansji zarazy zwanej SUV. Niestety miała swoje efekty uboczne i była gwoździem do trumny dla wielu niszowych pojazdów. Wiecie, tych drogich w opracowaniu i z małym potencjalnym wolumenem sprzedaży. Np. dla dedykowanych aut sportowych. Gilotyna działu finansów w pewnym okresie chyba przegrzewała się od uśmiercania kolejnych modeli i czasem, chyba z rozpędu, również całych marek. Nawet takich z wieloletnią historią. Istny motoryzacyjny Ragnarok, przynajmniej dla osób w jakikolwiek sposób zainteresowanych tematem.W całym tym szaleństwie najmniejsze zniszczenia wśród aut dla entuzjastów przypadły na segment tak zwanych hot-hatch’y. Aut kreowanych przez speców od marketingu na sportowe, budowanych na bazie zwykłych, rodzinnych hatchbacków. Były relatywnie tanie w opracowaniu (większy silnik, twardsze zawieszenie, nowe zderzaki) a przy tym świetnie budowały wizerunek marki. Co więcej, gdy ich nazwy zagościły w świadomości przeciętnego odbiorcy, można było oferować te wszystkie „linie stylistyczne”. OPC-line, R-line, S-line, M Performance… długo by wymieniać. Takie namiastki topowych modeli. Uwierzcie mi, połowa ludzi i tak nie odróżni na ulicy czy ma do czynienia z 280-konną Astra OPC, czy z 80-konną Astra OPC-Line. OPC to OPC, a OPC jest szybkie. Koniec końców liczy się to, że usportowione auta rodzinne nie wymarły. A gdy kryzys się skończył, rozpoczął się w tej klasie niekontrolowany wyścig zbrojeń…Renault, bo oni stworzyli bohatera dzisiejszej czytanki, zaprzęgło do pracy swoja firmę-córkę. Renault Sport, zostało założone jeszcze w latach 70-tych w zupełnie innym celu – wygrywania wszelkich możliwych wyścigów. Co robią po dziś dzień, przy okazji, wolnymi popołudniami budując samochody drogowe. Zarówno te świetne (poprzednie Clio) jak i te mniej udane (obecne Clio). Reguły nie ma. Megane R.S. zbudowane na bazie trzeciej generacji było wręcz zjawiskowe. Od premiery minęło już trochę lat a ono wciąż wymieniane jest wśród najlepszych hot-hatchback’ów jakie kiedykolwiek wyjechały na drogi. Może nie najszybszych, ale zdecydowanie tych najbardziej nastawionych na zaspokajanie potrzeb kierowców-entuzjastów. Jakie więc jest nowe, jeszcze pachnące świeżością Renault Megane IV R.S.?

Przede wszystkim bardzo ładne. Szerokie, muskularne nadwozie, jadowity kolor, wloty powietrza naokoło, potężny wydech, (opcjonalne) 19-sto calowe felgi… Nie da się go pomylić ze zwykłym Megane. W ostatnich latach nie wszystkie auta z Francji były wizualnie udane i to samo myślałem o nowym kompakcie Renault. Te prawie ale jednak nie połączone światła z tylu, dziwne LED-owe wąsy z przodu – jakby trochę za bardzo na siłę szukano czegoś charakterystycznego do wplecenia w wygląd samochodu. W opakowaniu R.S. to wszystko jednak aż za dobrze działa i na prawdę ciężko się do auta za jego wygląd przyczepić. Z zewnątrz.

Tak, to właśnie jest ten moment, w którym zaczynam się robić marudny. Renault nie ma ostatnio szczęścia do designu wnętrza. Pomijając nawet ogólnie nudny, mało nowoczesny i przyciężki wygląd kokpitu zostaje jeszcze ten centralny wyświetlacz. Nie mam nic przeciwko zastępowaniu miliona guzików ekranem, ale da się to po prostu zrobić ładniej. A tutaj nawet dokupując opcjonalny ekran o przekątnej prawie dziewięciu cali i tak naokoło zostanie ocean pustego, czarnego plastiku. Wygląda to trochę tak, jakby w opcji miał się kiedyś pojawić jeszcze większy ekran. Terapia R.S. (fajne fotele, sportowa kierownica, odrobina sztucznego karbonu) też była moim zdaniem trochę za mało intensywna.

No dobrze, ale nie po to się kupuje 280-konnego sportowca, żeby marudzić na design konsoli środkowej. Kupuje się je żeby jeździć. Szybko. A to jest akurat dziedzina, którą w Renault Sport potrafią zaprojektować genialnie. Wiedzą jak idealnie trafić w najbardziej skryte potrzeby entuzjastów motoryzacji. Potrafią, ale coś ostatnio tego nie robią. Po zepsutym przez automat Clio przyszła pora na Megane. Przede wszystkim auto nie sprawia wrażenia tak mocnego jak jest. Ze startu zatrzymanego owszem rwie jak pocisk (pierwsza setka pojawia się na liczniku poniżej sześciu sekund), ale powyżej pewnych prędkości przyspiesza już tylko tak sobie. I to nie tylko jak na 280-konne auto, ale po prostu. Przyrost prędkości jest nieodczuwalny i to, że w ogóle jest jakieś przyspieszenie widać tylko na  wyświetlaczu licznika. Megane prostu ledwo się rozpędza… Ale za to jak brzmi! Niestety  ten akompaniament rasowego ryku sportowego silnika dobywa się głównie z głośników. Zarówno rasowość jak i poziom ryku, jakże by inaczej, można sobie ustawić na wspomnianym wcześniej wyświetlaczu. Inżynieria dźwięku, że zwyczajnie płakać się chce. Dobrze, że chociaż strzały w wydech są prawdziwe. Dostępne tylko w trybach sport i race, wiec dopowiedzcie sobie sami jak bardzo prawdziwe.

Promowane w każdym materiale reklamowym cztery skrętne kola są zdecydowanie ciekawe jednak szału nie robią. To w żadnym razie nie jest tak zwany „killer-ficzer” tego auta. W ostrych zakrętach wyraźnie je czuć. Coś jakby tyłek auta trochę uciekał. Efekt jest taki, że samochód już przy małym wychyleniu kierownicy przemieszcza się nieznacznie ciaśniejszą linią niż oczekiwana. Dzięki temu przy swoich rozmiarach i masie żwawiej pomyka po zakrętach. Gdyby jednak ten system był w opcji, zainwestowałbym swoje pieniądze w coś innego, np. w mechaniczną szperę (dostępna w pakiecie Cup razem z utwardzonym zawieszeniem). Reszta to po prostu solidne auto kompaktowe, nie ma specjalnie o czym się rozpisywać. O ile raczej nie wydałbym na nie swoich pieniędzy, to jeżdżąc nim na co dzień nie patrzyłbym z utęsknieniem na inne hot-hatch’e i nie spuszczałbym wzroku ze wstydu mijając na drodze Type-R’a. Co to to nie! Renault Sport nie ma się czego wstydzić. Każdemu zdarzają się lepsze i gorsze momenty w karierze. I o ile Megane IV R.S. nie jest tym lepszym momentem w historii marki, to nie jest też tym gorszym. Niestety nie zmienia to faktu, że pozostawia po sobie niedosyt. Poprzednik i konkurencja po prostu zbyt wysoko postawili poprzeczkę dla nowego auta. Tym bardziej żal, że zapewne jest to ostatnie czysto spalinowe Megane R.S. w historii. Miał być łabędzi śpiew i swoista epopeja wieńcząca pewną epokę. Wyszła wpadająca w ucho popowa pioseneczka na jeden sezon wakacyjny. Za 15 lat o tym aucie niewielu będzie pamiętać wspominając przy piwie jakie to  kiedyś mięliśmy fajne samochody.

Dziękuję za uwagę,

GnKPS. Tak sobie właśnie pomyślałem, że Megane jest trochę jak pewna Megan. Ładna buzia to ciut za mało, żeby zrobić karierę.

PS. Renault ma jeszcze jeden problem, o którym warto wspomnieć. Dla niektórych z Was będzie on pewnie istotny. Otóż przeglądając mniej lub bardziej popularne portale ogłoszeniowe można dojść do wniosku, ze dzień po wyjechaniu z salonu „Meganka” będzie warta jakieś 16.50 PLN.

 

Comments are closed.