KTM 690 Duke

Fun Factory

MotocykleTesty

Written by:

Dlaczego jeździmy na motocyklach? Był nie tak dawno temu nawet film, który próbował odpowiedzieć na to pytanie („Why We Ride„). Nie zamierzam ponownie szukać tutaj odpowiedzi na to pytanie i to z co najmniej kilku powodów. Głównie dlatego, że nic nowego bym nie wymyślił. Natomiast spróbujmy się temu tematowi krótko przyjrzeć. W naszych warunkach klimatycznych i ekonomicznych użytkowanie jednośladu wynika przeważnie albo z oszczędzania czasu na dojazdach do pracy, albo z hedonistycznej chęci czerpania przyjemności. Rozłóżmy ten drugi powód na czynniki pierwsze, ponieważ przyjemność może mieć źródło w różnych aspektach jazdy. Są wśród nas tacy, którym wystarczy sama przyjemność posiadania a ich motocykle po dziesięciu latach mają może 200 kilometrów przebiegu. Pucują, polerują, dbają jak mogą żeby jednego niedzielnego popołudnia, w idealnych warunkach pogodowych przejechać kilka kilometrów swoim cackiem. Inni podbudowują swoje ego, w tym celu jeżdżąc w kółko żeby pokazać się „na mieście” na jak najdroższym, najmocniejszym, największym albo najgłośniejszym możliwym motocyklu. Ważne, żeby dużo ludzi widziało. Zwłaszcza znajomych i tych na tańszych, słabszych, mniejszych i cichszych motocyklach.

Te dwie grupy zostawmy w spokoju. Żadna z nich nie czerpie przyjemności z jazdy samej w sobie. Nie neguję, natomiast po prostu oni teraz mnie nie interesują.

Wykreślmy też podróżników motocyklowych. Ta skądinąd liczna grupa największą radość ma nie z przemierzania kilometrów, ale z ich przemierzenia. Jakkolwiek mało po polsku by to nie brzmiało, chodzi o dojechanie do założonego sobie celu, a nie samo jechanie. Liczy się nawinięcie jak największej liczby kilometrów w jak najtrudniejszych warunkach i jak najkrótszym czasie. Aż się czasami dziwię, że BMW nie sprzedaje swojego flagowego R1200GS od razu z fabrycznym przebiegiem 50 tys. km, naklejkami identyfikacyjnymi połowy afrykańskich krajów i puszką błota w sprayu. Jeżeli więc rzucanie sobie wyzwań wytrzymałościowych również odrzucimy, to wypadałoby jeszcze skreślić offroadowców i zatwardziałych wyjadaczy torowych. Tam też chodzi głównie o pokonanie kolejnych barier i podnoszenie sobie poprzeczek.

Co nam zostało? Ludzie, którzy frajdę czerpią z przemieszczania się na motocyklu i obcowania z nim. Z poczucia kontroli, doskonalenia swoich umiejętności i idącego za tym tak zwanego banana na twarzy na każdym wyjściu z zakrętu. I tu rodzi się najważniejsze pytanie tego krótkiego wpisu.

Dlaczego cała ta grupa nie jeździ na KMT 690 Duke?

Spójrzmy prawdzie w oczy. Bardzo niewielu z nas jest w stanie w pełni wykorzystać moc litrowego motocykla. Jeżeli stwierdzę, że jest to może 1-2% to prawdopodobnie dużo się nie pomylę. I jeżeli, drogi czytelniku bądź czytelniczko, uważasz, że Ty potrafisz, to mam dla Ciebie złą wiadomość. Otóż ośmiu na dziesięciu kierowców uważa się za mocno ponadprzeciętnych. Dokładniej mówiąc – że jeździ lepiej niż co najmniej siedemdziesiąt procent ogółu. Prosta matematyka i szybko okazuje się, że coś tu się nie zgadza*. Krótko mówiąc, grubo przeceniamy swoje umiejętności. I do tego tym bardziej jesteśmy ich pewni im mniej ich posiadamy. Ot, taką mamy naturę. Więc nawet jeżeli jeździsz na sportowym „litrze”, to jest duża szansa, że nie potrafisz wyczerpać nawet możliwości sportowej sześćsetki. Przykro mi, jeżeli dowiadujesz się tego dopiero ode mnie. Co więcej – za duża moc nie tylko jest nie do wykorzystania na drogach publicznych, ale panowanie nad nią dodatkowo odciąga Twoją uwagę od aspektów prowadzenia motocykla, które jesteś w stanie ogarnąć i ćwiczyć. Niezależnie od tego czy ma to miejsce w ruchu drogowym czy na zamkniętym obiekcie. Małe pojemności dają czas, żeby skupić się i pracować nad pozycją za sterami, prawidłową linią przejazdu, właściwym operowaniem gazem i hamulcem i tak dalej… A w efekcie być lepszym, szybszym i bardziej świadomym kierowcą.

I to wcale nie kosztem czasów. Na pewno znacie to powiedzenie, że proste są dla szybkich motocykli, a dla szybkich motocyklistów są zakręty. Postawcie przeciwko sobie ogarniętego kierowcę na 200 konnym „ar łanie” i drugiego o podobnych umiejętnościach na KTM 690 Duke. Na krętej górskiej drodze albo na torze takim jak Łódź czy Kisielin wynik takiego starcia może Was mocno zaskoczyć. Okolice siedemdziesięciu koni mechanicznych Duke’a nie brzmią porażająco. Przynajmniej dopóki nie dodamy do tego momentu obrotowego jednocylindrowca i masy własnej poniżej stu pięćdziesięciu kilogramów. Ujmując to bardziej obrazowo – dwa worki cementu na tylnym siedzeniu i cały zestaw dalej będzie o kilka kilogramów lżejszy od R1. Przy takiej masie jednocylindrowiec satysfakcjonująco i z wystarczającym autorytetem wystrzeliwuje z zakrętów. Jednak nie przeraża przy tym i pół milimetra obrotu manetką za dużo nie okaże się granicą między idealnym wyjazdem a wyjazdem w krzaki. Nigdy.

Wygląd Małego Księcia może nieco mylić. Wygląda jak naked. Jednak po zajęciu miejsca za sterami nie ma wątpliwości, że konstrukcja pochodzi w prostej linii od supermoto (wystarczy chociażby spojrzeć na poprzednią generację). Siedzimy dosyć wysoko, do tego mocno przesunięci nad przednie koło w bojowej pozycji trzymając szeroką kierownicę. Efekt? Niesamowite poczucie kontroli, łatwość przerzucania z zakrętu w zakręt i wrażenie prędkości większej niż wskazuje licznik. Zawieszenia w podstawowej wersji nie posiadają praktycznie żadnej regulacji, ale i tak stosunkowo ciężko jest je doprowadzić do granic możliwości. Jeżeli jednak się uda to z pomocą przychodzi wersja R, która posiada też na wyposażeniu zacisk Brembo M50 przy przednim kole. Pojedyncza tarcza przy przednim kole daje sobie wystarczająco dobrze radę z małą masą.

KTM 690 Duke jest lekki, zwinny i wystarczająco szybki. Jednocylindrowemu silnikowi nie brakuje charakteru ani brzmienia a podwoziu (nawet w podstawowej konfiguracji) możliwości. To jeden z tych motocykli, z którymi nie trzeba walczyć próbując jechać szybko. Nie jest bestią, którą trzeba okiełznać. Wystarczy mu nie przeszkadzać a posłusznie wykona każde, nawet wariackie polecenie kierowcy. To nieskomplikowany generator olbrzymiej ilości dobrej zabawy. Mała, osobista fabryka frajdy. Wystarczy tylko schować swoje ego do kieszeni.

Dziękuję za uwagę,
GnK

PS. Wg doświadczenia O. Svensona z 1981 roku wychodzi, statystycznie rzecz ujmując, że jeżeli uważacie się za elitarne 30% wśród kierowców motocykli, to jest 30% szans, że nie posiadacie nawet przeciętnych umiejętności. Do czego zmierzam? Do pokory w ocenie swoich możliwości, dla własnego dobra i wielu lat czerpania frajdy z jazdy.

PS2. Nie pytajcie mnie jak ja siebie oceniam.

PS3. Nie, w trasę 690 Duke to się raczej nie nadaje… ale jak ktoś lubi wyzwania, to czemu nie!

previous arrow
next arrow
Shadow
Slider

3 odpowiedzi do “Fun Factory”

  1. Piotr pisze:

    Jeden z najlepszych artykułów opisujących w pigułce Duke 690 i nie tylko… wstęp dotyczący samooceny i (a raczej) kompleksów statystycznego motocyklisty przy wyborze pojemności powinno się opublikować w każdej moto-gazetce. Po prostu w punkt. Świetnie się czyta Twoje artykuły.

    Duke jest moim ósmym motocyklem w przeciągu niemal 25 lat jazdy (wcześniej: różne typy i pojemności) i tyle, co mogę powiedzieć, jest po prostu genialny! Singiel 690 o masie 400-ki, elastyczności i osiągach V2 lub R2, świetnym zawieszeniu i hamulcach i prowadzeniu, oraz super-komfortowej pozycji. Fakt, do turystyki niekoniecznie, ale trasę 300-400km na dzień zrobi bez bólu.

  2. […] przyrodzenie bo jeździ na dzikszym i mocniejszym motocyklu. Pisałem wam już o tym kiedyś (klik), ale powtórzę jeszcze raz: 200 koni mechanicznych w motocyklu na drodze jest nie tylko nie do […]

  3. […] przesadzam, ale dokładnie w taki sposób siedzi się na nakedach od KTM’a (Duke 390 albo 690 dla przykładu), które wywodzą się z enduro/supermoto a nie supersportów. Taka pozycja razem z […]