KTM 390 Duke

Dennis Rozrabiaka

MotocykleTesty

Written by:

Co to jest: 45 koni mechanicznych i 150 kilogramów?

Masa dobrej zabawy!

W ostatnim czasie motocykle o niedużych pojemnościach przeżywają swoisty renesans. Wprowadzenie przepisów pozwalających na kierowanie stodwudziestkamipiątkami z prawem jazdy na kategorię B na pewno temu pomogło, jednak nie oszukujmy się – to nie jest przyczyna. Prędzej rosnąca zamożność klientów na rynku azjatyckim (Azja południowo-wschodnia i Indie), gdzie duże pojemności nie mają sensu. Albo kosmiczne wręcz skomplikowanie topowych konstrukcji i idąca za tym cena na naszym, europejskim rynku. A najbardziej chciałbym wierzyć w to, że po prostu opamiętaliśmy się w wojnie na cyferki i odkryliśmy na nowo czystą, dziecięcą radość ze zwyczajnego prowadzenia jednośladu.

Cokolwiek nie byłoby powodem, chwała temu za to, że działa. Jeszcze na początku milenium ciężko było kupić coś pomiędzy 125 a 600 ccm. Teraz większość producentów ma co najmniej kilka takich pojazdów w ofercie. A co najważniejsze, nie są to nudne, wyglądające tanio środki lokomocji, które tak samo niezauważone odchodzą jak i przyszyły. Przykładem niech będzie BMW R 310 GS.

…albo coś z większym pazurem.

Dajmy na to – największy z małych Duke’ów. Ma niecałe 390 centymetrów pojemności i generuje moc w okolicach 45 koni mechanicznych. Na dzisiejsze standardy to niby niewiele. Przynajmniej dopóki nie uświadomimy sobie, że to dokładnie ta sama platforma co Duke 125 i (nieobecny u nas) Duke 200. Dzięki temu sprzęt ma bardzo kompaktowe rozmiary i zatankowany do pełna, ze wszystkimi płynami nie przekracza 150 kilogramów. Dla porównania to o prawie 20 kilogramów mniej niż wykonane z kosmicznie drogich materiałów, kosztujące więcej niż mieszkanie w centrum Wrocławia i ekstremalnie limitowane Ducati 1299 Superleggera. Bez płynów. Albo o połowę (!!) mniej niż lekko doposażony Triumph Tiger 1200. W tym kontekście relatywnie niewielka moc zaczyna wyglądać zupełnie inaczej.

I, bez zbędnego owijania w bawełnę i budowania napięcia – faktycznie tak jest. KTM 390 Duke nie jest zawalidrogą. Nie, nie odpłynie Wam krew z oczu od przyspieszenia na prostej. Myślcie o nim raczej jak o dwukołowej Mazdzie MX-5. Jeden z jej ojców, Bob Hall, powiedział, że jeżeli nie potrafisz być szybki mając do dyspozycji 90 koni mechanicznych to i 900 Ci nie pomoże. I tak dokładnie jest z małym Duke’iem. Jego szybkość zależy bardziej od Waszych umiejętności a nie odwagi/głupoty. I jeżeli w pełni potraficie wykorzystać to co ten niewielki jednoślad ma do dyspozycji, to na krętej, górskiej drodze zawstydzicie niejednego „co-to-nie-ja” na sportowym litrze. Słowo honoru.

I to wcale nie oznacza, że od KTM’a wieje nudą a ja tu dorabiam jakąś ideologię o umiejętnościach i ich braku, żeby zatrzeć złe wrażenia. Owszem, do około sześciu tysięcy obrotów z kawałkiem na minutę silnik spokojnie sobie pyrka, jak na jednocylindrowca przystało i po prostu jedzie. Tylko cały czas gdzieś z tyłu głowy jakiś diabeł szepce „no dalej, odkręć, wiem, że tego chcesz, będzie fajnie”. I uwierzcie, że pierwsze odkręcenie manetki do oporu powoduje niemałe zdziwienie. To jest tylko 390 centymetrów?! Wskazanie obrotomierza zaczyna intensywnie mrugać czerwienią a silnik wyraźnie odżywa i całość robi się zaskakująco wręcz żwawa. Mały chuligan się budzi i od razu zaczyna rozrabiać. Do tego niewielkie gabaryty i mocno przesunięta do przodu pozycja (typowa dla nakedów KTM’a, zakorzenionych gdzieś u zarania swoich dziejów w supermoto) wyraźnie potęgują wrażenie tempa. Tym samym zapewniając kierowcy odpowiednią dawkę wrażeń bez potrzeby rozwijania naddźwiękowych prędkości na ulicy. Zawieszenie też daje radę i dużo później wymięka niż sugerowałaby to cena. I jeszcze hamulce. Może to kwestia niewielkiej masy, może nieoszczędzania na bezpieczeństwie, ale jak na tak budżetowy sprzęt zaskakują skutecznością. To nie są tylko spowalniacze, pomimo pojedynczej tylko tarczy przy przednim kole Duke na prawdę hamuje.

Wygląd? Agresywny, świeży i w wersji poliftingowej pełen typowych dla KTMa ciekawych przejść między płaszczyznami (zwróćcie uwagę na boczne osłony zbiornika). Owadzi reflektor, który w niektórych większych modelach (Duke GT, 790 Adventure) wygląda wręcz karykaturalnie tutaj pasuje jak ulał. I do tego jest w pełni LED-owy. Nie tylko w tej klasie robi to wrażenie. Tak samo jak gigantyczny, kolorowy wyświetlacz pokładowy. Może i jest trochę przerostem formy (i rozmiaru) nad treścią, ale dokłada swoje 3 grosze do i tak świetnej jakości wykonania. Ten sprzęt nie wygląda tanio. Konkurencja, nie spać!

Szczerze pisząc, nie sądziłem, że ten motocykl aż tak przypadnie mi do gustu. Nie przypominam sobie lepszego dowodu na to, że dobra zabawa na motocyklu i adrenalina to nie są synonimy. Gdy się w końcu do tego dojrzewa świat staje się piękniejszy. Jeżeli mieszkacie niedaleko jakichś krętych dróg albo małego toru wyścigowego – zapomnijcie na chwilę o stukilkudziesięciokonnych pociskach typu ziemia-ziemia zakrzywiających czasoprzestrzeń. Weźcie Duka na przejażdżkę a zauroczy Was tak jak i mnie.

Dziękuję za uwagę,
GnK

PS. Żeby nie było – tak, do kilku drobiazgów mógłbym się przyczepić. Ale po co?

previous arrow
next arrow
Shadow
Slider

One Reply to “Dennis Rozrabiaka”

  1. […] trochę przesadzam, ale dokładnie w taki sposób siedzi się na nakedach od KTM’a (Duke 390 albo 690 dla przykładu), które wywodzą się z enduro/supermoto a nie supersportów. Taka pozycja […]