Z języka niemieckiego:
Mangel <‑s, Mängel> [ˈmaŋəl, pl: ˈmɛŋəl] RZ. r.m. – wada, usterka, brak, niedobór
Od razu przeproszę za brak szczegółów i elaboratów na temat cudów techniki upchanych w tym motocyklu. Jeździłem na nim dawno temu i na szczęście niezbyt długo.
Rok temu był to najważniejszy, przełomowy pojazd dla Moto Guzzi, wyznaczający nową erę (teraz chyba to miano przejął model Stelvio). Powiem to najkrócej jak się da i najbardziej wprost jak się da:
Moto Guzzi zbudowało jeden z najfajniejszych i najbardziej charakternych silników jaki widziałem od lat, a potem upakowało go w absolutnie okropny motocykl.
Mangello (tak będę go od dzisiaj nazywał) z założenia ma być sportowym turystykiem do połykania dużych dystansów. Można też jechać w świat na Hondzie Grom, da się. V100 jest ciężkie, niezbyt wygodne i pełne niepotrzebnych, podnoszących cenę gadżetów, które w praktyce Gucio dają (tak, mówię tu o aktywnej aerodynamice). A na domiar złego prowadzi się absolutnie okropnie. Nie ma chyba aktualnie na rynku drugiego motocykla kosztującego taczkę pieniędzy, który tak bardzo źle czułby się w zakrętach. Gorzej jeździło mi się tylko na Super Tenere obutej w opony Anakee Wild. Tenere nieliniowo waliła się w zakręt a Gutek skręcać po prostu nie chce i nawet jak już to zrobi, to daje do zrozumienia, że nie podoba mu się aktualny stan. Nie jestem jakimś wybitnym kierowcą (i daleko mi do tego, żeby za takiego się uważać) więc może dlatego każdy zakręt na tym motocyklu wydawał mi się za ciasny i pokonywany za szybko. Nawet zakręty, które doskonale znam i bardzo lubię pokonywałem z zerową pewnością i szerzej niż bym sobie tego życzył. Inne nowoczesne motocykle zwyczajnie pozwalają kierowcy na więcej, poklepując go po ramieniu i upewniając, że „dasz rade stary, przyciśnij bardziej, będzie fajnie”. Mangello robi to samo a potem podkłada Ci nogę i się z Ciebie śmieje.
Tym bardziej przykro, bo jak wspomniałem – jednostka napędowa jest po prostu genialna. Ciągnie od samego dołu z odpowiednim autorytetem (tak, tyle mocy do użytku drogowego wystarczy) i do tego brzmi jak milion dolarów (tak się domyślam, nigdy nie stałem wystarczająco blisko miliona dolarów). Skurczybyk po prostu aż kipi. W jakimś power-nakedzie (może czymś na kształt Diavela albo MT-01?) ten silnik byłby wisienką na torcie. Dla niego kupowałoby się ten sprzęt. Uwierzcie, nic więcej do motoryzacyjnego szczęścia nie potrzeba. Ale niestety ktoś wcisnął go do Mangello. Gdyby ono chociaż było nijakie, to jednostka napędowa sprzedawałaby cały motocykl na pęczki. Ale nie jest. Na Stelvio nie miałem przyjemności jeździć, ale coś nosem czuję, że nie jest jej tam wiele lepiej…
Dziękuję za uwagę,
GnK