Ford Explorer (Mk.I)

Mr. Jurassic Park

FelietonySamochody

Written by:

Chyba każdy miłośnik motoryzacji w którymś momencie swojego życia chciał (albo nadal chce) mieć w swoim garażu samochód, który jest istotną częścią ulubionego filmu. Mam dobra wiadomość – jeżeli Waszym ulubionym filmem (tak jak np. moim) jest Park Jurajski Stevena Spielberga z 1993 roku – to możecie mieć takie auto już za ok 3000 PLN. Tak, tak! Tylko trzy tysiące złotych!Niestety nie mam tu na myśli srebrno-czerwonego Jeep’a Wranglera YJ. Te w dobrej kondycji potrafią kosztować nawet kilka razy więcej. Chodzi o Forda Explorera pierwszej generacji. Wystarczy dorzucić do niego kilka zewnętrznych świateł, orurowanie i żółto-zielono-czerwone malowanie. Auto z filmu gotowe.

Explorera, którym jeździłem przez ponad rok nie przemalowałem. Przez cały okres był beżowy. Natomiast nie zrobiłem tego tylko dlatego, że auto nie należało do mnie. Długa historia. Jak więc żyło się z autem filmowym w nijakim, beżowym kamuflażu?

Po pierwsze gdzieś z tyłu głowy świeciła się ciągle czerwona lampka. To przez nieustające widmo tego, że coś może w każdej chwili od auta odpaść i jazda zakończy się w najmniej oczekiwanym momencie, w obłokach pary, gdzieś daleko od domu. Nie oszukujmy się. Amerykanie w tamtych latach nie produkowali najtrwalszych konstrukcji. Auto miało być w miarę tanie i przetrwać w dobrej kondycji jakieś 3 lata. Później ulegało biodegradacji i nikt nie miał do producenta pretensji. Tak więc wspomniana beżowa stodoła od 22 lat już przechodziła ten proces w najlepsze. Rdza mlaskała pożerając radośnie kolejne elementy auta a odkręcanie czegokolwiek wiązało się z ryzykiem demontażu permanentnego. Muszę jednak oddać honor Explorerowi. Pomimo, że drobnych usterek było bez liku to smoczyca ani razu nie odmówiła dalszej jazdy.

Po drugie dobre prowadzenie. Zwyczajnie nie istniało. Auto na asfalcie zachowywało się jak pijana kula armatnia. Zakręty pokonywało na wiarę a stabilność w trakcie jazdy na wprost delikatnie mówiąc pozostawiała co nieco do życzenia. O dziwo żadna z tych cech akurat nie przeszkadzała jakoś bardzo. Zwyczajnie za wolno jeździ się tym autem, żeby narzekać. Dużo, dużo za wolno. Szybciej po prostu, po ludzku, strach. Za to poza asfaltem Explorer pokazywał czym SUV’y miały być ze swojego założenia. Nie chcę nawet zaczynać wymieniać tego, przez co przez ten rok w moich rękach Ford przejechał (właściciel może to czytać, lepiej niech nie wie). Dość natomiast powiedzieć, że jak na nie-terenówkę to możliwości offroadowe miał imponujące. Nie raz wróciłem do domu autem zalepionym błotem po szyby z wielkim uśmiechem na twarzy. Chciałbym zobaczyć jakiegoś Qashqai’a jak wyjeżdża z tamtych miejsc. Albo jeszcze lepiej Volvo XC60 z zestawem sportowych (sic!) progów na tych swoich finezyjnych 22 calowych felgach z oponami 265/35 (za bagatela 15.590 złotych dopłaty). Powodzenia. Po prostu powodzenia.

Do tego dochodzi jeszcze pakowność. Nie bez powodu nazwałem go stodołą. Przez to samo błocko po szyby można przejechać wioząc 5 par drzwi z ościeżnicami. Próbowałem.  Serio. Da się. Tak samo jak da się przewieźć 4 pełnowymiarowe materace. Chociaż z nimi proponuje nie zjeżdżać z utwardzonych dróg. Woda i błoto przedostają się niestety do środka…

Po trzecie – silnik. Trzydzieści litrów gazu na każde sto kilometrów w mieście przy w miarę rozsądnym obchodzeniu się z gazem. Benzyny palił tylko trochę mniej. Rycząca sześcio-cylindrówka w głos śmiała się ze wszystkich norm Euro. A uwierzcie, że brzmienie tego silnika przy gazie wciśniętym w podłogę potrafiło przyprawić o ciary na plecach. Nie tylko pasażerów w środku, ale też połowę osiedla. Amerykanie jednak wiedzieli jak zrobić to dobrze. Szkoda, że nie wiedzieli jak z 4 litrów wykrzesać więcej niż 160 koni mechanicznych i cokolwiek, co można by chociaż próbować nazwać ekonomicznością…

Tu warto wspomnieć jeszcze o jednym aspekcie. Auto, zwłaszcza Mk.I, mimo wszystko zwraca na siebie uwagę na ulicy. Nie tylko dźwiękiem. I nie, również nie dlatego, że pochodzi z filmu, o którym już nikt nie pamięta. Zwyczajnie jest wielkie i wręcz ocieka amerykańskością. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko drewnianego wykończenia boków auta. Zadbany egzemplarz z wypucowanymi na połysk felgami może już powoli uchodzić za retro-klasyka zza oceanu, ceną przy tym chwalić się nie trzeba.

Powrót do Explorera, nawet taki na chwilę, tylko tutaj, uświadamia mi jak bardzo „bokiem” poszła ewolucja tej klasy aut. Mięliśmy mieć prawdziwe auta offroadowe, tylko trochę przyjaźniejsze w codziennym użytkowaniu. A mamy minivany incognito, które offroad widziały tylko w swoich własnych materiałach reklamowych…

Dziękuję za uwagę,

GnKPS. Nie polecam panoramicznego dachu. Tyranozaury się przez niego przegryzają to raz, ale co gorsza nawet twórcy filmu przyznali, że tak osłabione auto się ledwo trzymało w całości.

2 odpowiedzi do “Mr. Jurassic Park”

  1. […] udawał, że tak nie jest. Jednak w przeciwieństwie do większości motocykli tej klasy ten to SUV starej daty. Nie udaje twardej maszyny. Wygląda na motocykl, który poradzi sobie poza asfaltem w sposób […]

  2. lekwp pisze:

    Ło matkobosko aleś naopowiadał.
    Spalanie zależy od silnika. Ostatnio byłem nim w Łodzi i przy średniej 120-140km/h spalił 20l. gazu na 100km a ma porysowane co najmniej 2 cylindry. Co do sterowności to przy dobrze zestrojonym zawieszeniu nie ma żadnych problemów. Silniki OHV latają w stanach po 400tysiaków. Dbasz masz. U nas większość zarżnięta przez wyroby olejopodobne.
    Zawieszenie, jeśli jest kompleksowo wymienione to Ex płynie. W czasie jak auto było w twoich rękach ,wiele rzeczy było do zrobienia. Jak Pan Bóg da to na wiosnę zrobię jeden egzemplarz na żółte tablice to może będąc we Wrocku dam Ci pojeździć ale bez drzwi z ościeżnicami. 🙂
    P/S : auto jest „śrebne” a nie beżowe. Coś Ty wymyśli z tym beżowym ? W życiu nie widziałem beżowego exa I. Oryginalnie był granatowy (nomen-omen) Czeeee 😉