BMW 428i (F32)

Jestem numerem cztery

SamochodyTesty

Written by:

Moją opinię o BMW znacie. Jak nie to najpierw zapraszam o tu. Tak, jestem trochę negatywnie nastawiony do marki. Natomiast stare powiedzenie mówi, że tylko krowa nie zmienia zdania. Co prawda złośliwi dodają, że Granat też, ale postaram się podejść do BMW 428i bez żadnych oprzędzeń. Serio! Nie będzie nawet analogii do średniego filmu, z którym ten artykuł dzieli tytuł.

Zanim jednak zasiądziemy do auta, chciałbym Wam pokrótce przedstawić gdzie na rynku producent je uplasował.

Jeszcze nie tak dawno, kiedy BMW nazywało swoje samochody kodami zaczynającymi się od literki „E” sytuacja była całkiem prosta. Samochody marki dzieliły się na serie 1, 3, 5 i 7 (oraz kilka pobocznych modeli typu Z3). Każda kolejna cyferka oznaczała trochę większe i trochę bardziej luksusowe auto. Najliczniejszą rodziną z tych wszystkich była seria 3. Podstawą był wzorcowy sedan klasy średniej: czworo drzwi i wystający bagażnik. Do tego dochodziło rodzinne kombi, kabriolet i coupe. To ostatnie w zasadzie było dwudrzwiową wersją sedana z kilkoma pomniejszymi zmianami. Sytuacja odrobinę się skomplikowała, gdy producent postanowił wskrzesić martwą od kilkudziesięciu lat ikonę i na rynku ponownie pojawiła się seria 6. Auto było odrębnym tworem, miało własną stylistykę i grupę docelowych odbiorców o niekoniecznie dobrym guście (auto nie należało do urodziwych). Producent nie chciał ani zrezygnować z legendarnego oznaczenia ale też nie chciał plasować auta wyżej na rynku niż seria 5, na której od strony technicznej szóstka bazowała. Dlatego ktoś w dziale marketingu wpadł pomysł, żeby rozdzielić numerację na samochody klasyczne i sportowe. Te klasyczne dalej miały nosić nieparzyste oznaczenia. Za to ich sportowe odpowiedniki dostały o jeden wyższe, parzyste numery. I tak seria 5 miała swoją serię 6, a odmiany coupe serii 1 i 3 stały się odpowiednio serią 2 i 4.

Pomińmy na chwilę fakt, że serią 2 nazwany został również rodzinny, przednionapędowy minivan z trzycylindrowym silnikiem bazujący na Mini (sic!). Ten model zapewne zniknie z rynku po swojej pierwszej generacji (oby). Oprócz tej jednej wpadki wszystko układa się w logiczną całość. Tylko, że gdyby tak zostało, to nie opowiadałbym Wam o tym. Byłoby to zbyt proste. Otóż koncern Daimlera, produkujący auta Mercedes-Benz znany jest z wynajdywania najprzeróżniejszych rynkowych nisz, nawet tam gdzie ich nie ma. Mając całą gamę różnej maści sedanów postanowił wprowadzić jeszcze jednego. Klasę CLS. Popularnie nazywana „bananem” reklamowana była przez producenta jako czterodrzwiowe coupe. Mocno na siłę, ale auto przyjęło się na rynku. BMW nie mogło pozostać w tyle i drugą generację coupe serii 6 wprowadziło na rynek zarówno w wersji dwu- jak i czterodrzwiowej, nazwanej Gran Coupe. I idąc za ciosem postanowiło wyprzedzić konkurencję wprowadzając takie same odmiany dla serii 2 i 4. Na tę pierwszą, konkurującą z Mercedesem klasy CLA, jeszcze czekamy. Ta druga pojawiła się na rynku już kilka lat temu. I teraz dochodzimy powoli do sedna…

BMW wprowadziło na rynek czterodrzwiową odmianę dwudrzwiowej odmiany czterodrzwiowego samochodu. Przeczytajcie to zdanie proszę jeszcze raz. Brzmi jak totalna bzdura, ale jednak tak jest. Po bliższych oględzinach wychodzi jednak, że seria 4 Gran Coupe to nie sedan, a liftback (wydłużone nadwozie z klapą jak w hatchback’u). Czyli jednak w tym szaleństwie jest metoda i Gran Coupe wnosi do serii 3/4 coś nowego? Nie zupełnie. Otóż w międzyczasie do rodziny serii 3 dołączyła jeszcze wersja Grand Touring, która jest… a tak, liftbackiem. BMW ma więc w ofercie trzy, prawie identyczne auta.

Na szczęście czwórka coupe nie jest jednym z nich i nie oceniajmy nikogo przez to jak pokręconą ma rodzinę.

Zwłaszcza, ze auto może się podobać. Im dłużej na nie patrzę, tym bardziej widzę, że to nie jest tylko przypudrowany, dwudrzwiowy sedan. Całe nadwozie jest bardziej przysadziste i muskularne. A przede wszystkim sprawia wrażenie auta lżejszego i zwinniejszego. Nawet w bezruchu wygląda dynamicznie. Oczywiście mamy tutaj to samo co w każdym jednym innym aucie – im bogatsza wersja wyposażenia, tym prezentuje się atrakcyjniej. Ten egzemplarz ma trochę „dokładek” aerodynamicznych z logo „M” (znacie popularny żart o tym znaczku?) i cieszące oko biało-czarne wykończenie. Z daleka natomiast wygląda jak każde inne BMW i to jest zarówno jego największa wada jak i zaleta od strony estetycznej. Seria 4 nie zapisze się w historii motoryzacji, nigdy nie będzie ikoną i za kilka lat stanie się tak samo nieistotna jak większość modeli, nie tylko Bawarczyków. Z drugiej strony wygląd jest ponadczasowy i wypróbowany na wszystkie strony. Śmiało można założyć, że dobrze zniesie próbę czasu. Ładnie zachowane E46 do dzisiaj cieszy oko, z czwórką najprawdopodobniej będzie tak samo. Odrobinę szkoda, że tylko tak samo.

W swoim pierwszym artykule o BMW narzekałem na archaiczne wnętrze, które zatrzymało się 20 lat temu i jakoś nie chce ewoluować z duchem czasu. Dokładnie to samo mogę powtórzyć dzisiaj. O ile sam kształt deski rozdzielczej z dużym wyświetlaczem ciekłokrystalicznym na środku nie przywodzi aż tak bardzo na myśl ubiegłego stulecia, to na przykład zegary już tak. I to nie tylko o stylistykę chodzi. Wiecie, że chwilowe zużycie paliwa ma w dalszym ciągu taki sam, mechaniczny wskaźnik jak E36 z 1991 roku? Mała wskazówka na wyskalowanej od 0 do 30 litrów skali, zawsze przed oczami kierowcy. Od 30 lat niezmienny. I tak samo ma kompas w lusterku. Z drugiej strony, zapewne tak jak z zewnątrz tak i w środku to nie zestarzeje się tak szybko jak bardziej nowoczesne konstrukcje. I zapewne niejeden Niemiec przesiadając się ze swojego poprzedniego BMW serii 3 do nowego BMW serii 3 poczuje się jak u siebie. Dostanie tylko tyle nowości, żeby czuł, że ma nowe auto. Ale nie za dużo, żeby nie musiał się do niego od nowa przyzwyczajać.

Zostawmy już kwestie estetyki, BMW ma swoja grupę docelową wiernych klientów. Ja się do niej zwyczajnie nie łapię. Jako całość ich strategia jednak niezmiennie działa i tę konsekwencję szanuję. Poza tym „fanboye” marki nie chwalą swoich fur pod niebiosa za wygląd. Konikiem zawsze było prowadzenie. Każde (ekhm…) BMW ma napęd na tył, świetnie zestrojenie układu jezdnego i kierowniczego oraz sześciocylindrowe, rzędowe silniki. I zgadnijcie czego nie ma w tym BMW 428. W czasach gdy każdy producent aut goni za elektryfikacja i samochody kompaktowe maja silniki o pojemności kartonu mleka, trzylitrowa, wolnossąca szóstka pod maską to archaizm i relikt przeszłości. Każdy szanujący Euro 6 inżynier wie, że nie tędy droga. W BMW niestety też wiedzą. Dlatego w generacji VI seria 3 (i tym samym też 4) z dopiskiem „28i” straciła 1/3 silnika na rzecz turbosprężarki. Ot, znak czasów.

Natomiast czy to źle? W czasie jazdy ciężko jest ten silnik narzekać. W testowanym egzemplarzu do fabrycznych 245 koni dołożono jeszcze jakieś 30. Dwulitrówka bardzo sprawnie radzi sobie z ważącym sporo ponad półtorej tony autem i w akompaniamencie generowanego z głośników sztucznego dźwięku silnika momentalnie rozpędza „bawarę” do nierozsądnych prędkości. Co gorsza – te prędkości nie robią na aucie żadnego wrażenia. Dlaczego to źle? Zwyczajnie strasznie łatwo się zapomnieć. Nawet przy wysokich, autostradowych prędkościach czwórka jedzie jak przyklejona. Zero nerwowości, zero niestabilności czy wahania nawet przy nagłych zmianach kierunku jazdy. W zakrętach granice tego co potrafi najpierw słychać, gdy opony błagają o litość. Dopiero sporo później czuć limity w jakimkolwiek niepożądanym ruchu nadwozia czy uciekającej tylnej osi. Jest tak precyzyjnie, ze aż prawie nudno. Jestem pod wrażeniem.

Niezależnie od prędkości zmysły były zupełnie spokojne. Miałem poczucie kontroli nad sytuacją, adrenalina nie buzowała – nic z tych rzeczy. Tak pewnie prowadzi się to auto. Tylko rozsądek ostatkiem sił próbował przebić się do głosu, że z TAKĄ prędkością po TEJ drodze nie powinienem jechać. Ani de facto po żadnej innej w naszym kraju. W największym skrócie – to ładne, wygodne, świetnie prowadzące się i do tego szybkie auto, którego nie chciałbym mieć w swoim garażu. Nic mu nie dolega. Zwyczajnie za szybko straciłbym prawo jazdy. Albo jeszcze gorzej.

Dziękuję za uwagę,
GnK

PS. Tak więc wychodzi na to, że im mniejsze BMW oraz im więcej ma mocy pod maska – tym jest lepiej. Idąc tym tropem… ma ktoś M2 pożyczyć na krótką przejażdżkę?

PS2. Tak, znaczek M. Zorientowani w temacie wiedzą, że chodzi o BMW Motorsport GmbH, czyli zorientowana na sport firmę-córkę BMW. To właśnie oni przygotowują najmocniejsze wersje aut z logo odwróconej bawarskiej szachownicy na masce (nie, to nie jest śmigło!). Potwory często nie mają za wiele wspólnego ze swoimi pierwowzorami. Inne silniki, zawieszenia, układy kierownicze i wydechowe a nawet karoseria. Kosztują też odpowiednio dużo. A popularny żart mówi, że po samej Polsce jeździ więcej BMW z logo M na klapie niż firma wyprodukowała w całej swojej historii 🙂

PS3. Kompas w lusterku to akurat przydatny gadżet. Znacie to „Kieruj się na południowy wschód” wyszczekane przez nawigację, która jeszcze nie wie w którą stronę jest obrócone auto? Własnie 🙂

PS4. Seria 3 GT nie dostała zielonego światła i nie powstanie nowy model na bazie generacje VII (G20). O odświeżonej serii 4 póki co cisza…

PS5. Filmu „Jestem numerem cztery”, nawet jeżeli go oglądaliście, większość z Was zapewne nie pamięta. Minęło już parę lat od premiery. Był oceniany całkiem przyzwoicie jak na tego typu kino (6.4/10 na filmweb) i zdecydowanie miał swoje mocne strony. Ale żadnych analogii do auta. Zupełnie przypadkowo dobrany tytuł. Zupełnie.
previous arrow
next arrow
Shadow
Slider

One Reply to “Jestem numerem cztery”

  1. Farek pisze:

    Narzekanie na zegary. Jak to jest jakaś odpustowa wersja. Bmw ma w ofercie zegary w połowie cyfrowe i całkiem cyfrowe. Jeden wielki wyświetlacz.
    Jeździłem tym autkiem i pięknie się prowadzi. Tylko szkoda tych 2 cylindrów.