Yamaha Tracer 900

Wstyd przed Ryśkiem

MotocykleTesty

Written by:

Jest taki lekko sprośny kawał z bardzo długą brodą, o tym jak żona doprawia rogi mężowi z nijakim Ryszardem. Jeżeli jakimś cudem nie znacie tego dowcipu, wpiszcie tytuł tego posta do wyszukiwarki. Tak się składa, że akurat jednego Ryśka znam. Co więcej jest to człowiek, z którym przejechałem na motocyklach na prawdę szmat drogi. Raz nawet prawie dojechaliśmy na Nordkapp. Prawie. Dwa tygodnie pędziliśmy na stalowo-plastikowych rumakach przez Skandynawię, śpiąc pod gołym niebem, jedząc tylko to czym obdarowało nas morze i co upolowaliśmy własnymi rękami. Czyli nocleg w namiocie i do jedzenia zazwyczaj konserwy rybne, kabanosy zabrane z domu i najtańszy najmniej drogi lokalny chleb na sucho. Deszcz, wiatr, burza, komary i lokalne przepisy przeciwpożarowe (to nie żart) stawiały zażarty opór, ale pokonaliśmy wszystko. I teraz uwaga. Ten Rysiek, tak jak i ten z kawału, to naprawdę jest gość. Nie chodzi o sześciopak, bo jakoś szczerze wątpię czy ma. Chodzi o to, że przejechał te siedem tysięcy kilometrów dookoła Bałtyku, prawie dojeżdżając na Nordkapp… na wiekowej, niesprawdzonej w boju Multistradzie 1000 DS. A chyba każdy wie, że Ducati w tamtych latach nie było synonimem niezawodności. Delikatnie mówiąc. Więc żeby zdecydować się na taki wyjazd, takim motocyklem, trzeba było mieć jaja ze stali.
Chciałbym tu napisać, ze mit o awaryjności włoskich motocykli zaprojektowanych w latach 90-tych to tylko legenda i Multistrada przejechała ten dystans bez najmniejszego zająknięcia. Chciałbym, ale nie mogę. Nie rozpadła się na pół, nie trzeba było wymieniać silnika, nie odpadło od niej też nic bardzo krytycznego. Nie trzeba też było ani razu wzywać lawety. Usterki nie były poważne, ale było ich niemało i skutecznie uprzykrzały podróż. Coś jak kamień w bucie. Na tym poprzestanę, nie będę ich wymieniał. W każdym razie istotne jest to, że włoskie gremliny nie próżnowały. I przy każdej jednej takiej okazji Rysiek mówił, że jak tylko wróci do domu to sprzedaje dukata i kupi Tracer’a 900. A gdy jeszcze w okolicy Narviku zapoznaliśmy pewnego Brytyjczyka na czarnym jak noc właśnie takim motocyklu, częstotliwość nadmieniania o usportowionym turystycznym dziecku Yamahy wzrosła kilkukrotnie. Żaden inny jednoślad nie wchodził w grę. Święty Graal się odnalazł, koniec i kropka, klamka zapadła.
I w tym punkcie wracamy do dnia dzisiejszego. W ręku trzymam kluczyki a przede mną stoi odświeżony na rok 2018 motocykl w kolorze Tech Black.
Droga Yamaho Tracer 900, lepiej żebyś była dobra. Bo będzie wstyd przed Ryśkiem…
Producent reklamuje ten motocykl jako sprzęt „sportowo-turystyczny”. One zazwyczaj świetnie sobie radzą z szybkimi przelotami na średnich dystansach. Z wypadem po bułki na drugi koniec osiedla czy wypadem po pamiątki na drugi koniec kontynentu bywa już gorzej. Zakrętów się nie boją, chociaż z nazywaniem tego sportem bym nie przesadzał. Ot, taki trochę szybszy fotel. I dokładnie z takim nastawieniem podchodziłem do Tracera. A jak jest? Pierwsze na co zwraca się uwagę (jeszcze zanim dotrze do nas specyficzna pozycja za sterami, o tym za chwilę) to nierówne, złowieszcze charczenie trzycylindrówki. Swoją drogą to zabawne, że prawie litrowy silnik uznajemy dzisiaj co najwyżej za klasę średnią. Dwadzieścia-kilka lat temu Honda zdefiniowała królewską klasę motocykli sportowych przy pomocy pierwszego Fireblade’a z silnikiem zaledwie o 46 centymetrów sześciennych większym. I do tego tylko trochę mocniejszym i minimalnie lżejszym niż Tracer. Jak się dobrze nad tym zastanowić, to to jest nic innego jak czyste szaleństwo. Natomiast Tracer, w przeciwieństwie do Fireblade’a, nie przeraża. Lekkie dodanie gazu i chrypka znika ustępując miejsca charakterystycznemu mruczeniu połączonemu z gwizdem. Motocykl miękko rusza do przodu, nie próbując przy tym nikomu zrobić krzywdy. A gdyby kierowca próbował sam sobie tę krzywdę zrobić, wszechobecna elektronika będzie próbowała mu w tym przeszkodzić. Nie specjalnie jest tu miejsce na agresję i nerwowość jaką zapowiadał dźwięk na wolnych obrotach. Powiem nawet więcej – dynamika dziewięćsetki daje się odczuć tylko na sportowej mapie zapłonowej. Pozostałe dwie służą raczej do turlania się odpowiednio na małym i dużym deszczu niż dawania upustu ułańskiej fantazji. W ogóle ta wychwalana pod niebiosa jednostka napędowa pozostawia trochę mieszane uczucia. Z jednej strony jazda z prędkością 40 km/h na najwyższym biegu nie jest dla niej problemem. Nie szarpie przy jednostajnej jeździe a po odkręceniu gazu nie marudzi tylko spokojnie przyspiesza. Dopóki nie trzeba się zatrzymać jeździ się prawie jak automatem. Z drugiej strony jak na prawie litr pojemności, i to upchany tylko w trzech cylindrach, brakuje jej nieco odejścia w dolnym i środkowym zakresie obrotów. Wyjścia z szybkich zakrętów przy lekko natchnionej jeździe pozostawiają mały niedosyt. Jednak może to i lepiej, bo zawieszenia nie są specjalnie wyrafinowane. Owszem, jakaś regulacja na obydwu końcach motocykla jest, ale przy dynamicznej jeździe po dziurawej drodze dosyć łatwo znaleźć ich granicę. Na gładkiej nawierzchni natomiast lekkość zmiany kierunku jest wręcz zjawiskowa. Przerzucanie Yamaszki z zakrętu w zakręt czy przelot przez ciasne rondo to czysta, niczym nieskrępowana przyjemność. Nie oszukujmy się, głębokie złożenia na torze to już nie będzie jej bajka. Ale mimo to jestem przekonany, że kręte, górskie drogi dadzą więcej frajdy motocykliście na Tracerze niż na pierwszej z brzegu hardcore’owej sześćsetce z mocno wyeksponowanym „R” w nazwie.
Wspomniałem chwilkę temu o specyficznej pozycji za kierownicą. Otóż bardzo wyraźnie czuć tutaj geny bojowej MT-09. Siedzi się wysoko nad ziemią, do tego prosto i daleko z przodu. Dosyć szeroka kierownica jest tuż przed klatką piersiową, nie trzeba po nią nigdzie wyciągać rąk. Widzicie tą wielką, akcesoryjną szybę na zdjęciach? Ciężko nie zauważyć, to zdecydowanie najbardziej wątpliwej urody element tej Yamahy. W każdym razie czasza motocykla jest tak nisko i tak blisko kierowcy, że mniejsza szybka po prostu nie daje rady odchylać tak wysoko strugi powietrza na tak krótkim dystansie. Szyba ta też majta się jak na mój gust trochę za blisko oczu. Na co dzień preferowałbym zdecydowanie niższą i wiatr, w dalekiej trasie prawdopodobnie nauczyłbym się to ignorować. Niestety nie miałem okazji tego sprawdzić. Żeby ocenić turystyczny aspekt motocykla trzeba na nim przejechać co najmniej półtorej tysiąca kilometrów w maksymalnie trzy dni. Wtedy też mógłbym powiedzieć czy taka bardzo aktywna pozycja za sterami nie jest na dłuższą metę męcząca. Wygody odmówić się jej nie da, natomiast nie jest to pozycja zrelaksowana. Ile można jechać w ciągłej gotowości do akcji? Do tego mam dziwne przeczucie, że jeżeli chcemy zachować ten żywiołowy charakter motocykla również w dalekiej podróży, to w plecy będzie kierowcy zimno.
Na koniec zostaje jeszcze jeden aspekt. Podstawowy Tracer to wydatek około pół Multistrady 1260S. I miejscami widać, że księgowi wzięli górę nad inżynierami i designerami. To nie księgowi zaprojektowali świetnie spasowane plastiki, genialnie wyglądające (i przyjemnie twarde) siodła, to nie oni zamontowali reflektory diodowe. Za to to właśnie księgowi uparli się na mechanicznie sterowane sprzęgło, klasyczną pompę hamulcową i komiczną regulację wysokości reflektora (chociaż i tak brawo, że jest tak łatwo dostępna). Trochę słabo w kontekście ogólnej wysokiej jakości wykonania wygląda też wnętrze czaszy. Jeżeli zdecydujemy się zapłacić jakieś 15 procent więcej za motocykl dostaniemy wersję GT. Różnice w wyposażeniu i specyfikacji o dziwo są całkiem spore. Na tyle, że jeżeli kogoś stać to właśnie ta wersja będzie właściwszym wyborem. Chociaż powiem szczerze, że chętnie oddałbym na przykład kolorowy wyświetlacz i quick-shifter w zamian za wyższej klasy osprzęt mechaniczny.
Ale teraz do sedna. Yamaha już pokrótce pokazała wszystkie swoje walory, trzeba więc zadać to jedno, kluczowe pytanie.
Czy będzie wstyd przed Ryśkiem?
Absolutnie nie… To naprawdę świetny, bez dwóch zdań szybki i zwinny jak łasica motocykl nadający się do codziennych dojazdów do pracy, a przy odrobinie chęci również wszędzie indziej. Świetnie się czuje w mieście, na krętych drogach, da sobie radę na autostradzie i poradzi sobie z dziurawą czy nawet lekko nierówną, nieutwardzoną drogą. Natomiast traktować go należy raczej jako nowe wcielenie Fazera FZ-6 niż epicki motocykl sportowo-turystyczny. Wtedy nie ma siły, żeby mógł rozczarować. A do tego wszystkiego jeszcze naprawdę nieźle się prezentuje.
Dziękuję za uwagę,
GnK
PS. Rysiek nie ma już Multistrady. Tak jak powiedział tak zrobił i sprzedał zaraz po powrocie. Natomiast jak się pewnie domyślacie – nie kupił Tracer’a. Przeszedł na bawarską stronę motocyklowej mocy. Jeden kufer ma wypakowany preclami, drugi Bratwurstem i kto wie, może nawet jeździ w Lederhose’ach.
PS2. Napisałem, że płacąc 15 procent więcej niż za opisaną wersję podstawową można dostać Tracer’a 900GT. Można, albo i nie można. Podobno rozeszły się jak świeże bułeczki a nowej dostawy prędko nie będzie.
PS3. Strasznie rzeczowy tekst napisałem. Poprawię się następnym razem!

 

2 odpowiedzi do “Wstyd przed Ryśkiem”

  1. […] nie da. Zastanawiacie się teraz co w tym takiego niesamowitego, prawda? Przecież ja nawet kiedyś prawie tam dotarłem. Otóż cała niesamowitość tego osiągnięcia w wydaniu Marka wcale nie polega na tym, że […]

  2. […] Zupełnym przypadkiem wpadła w moje ręce Yamaha Tracer 900 GT. Jeżeli nie czytaliście jeszcze mojego wpisu o bazowej wersji Tracera albo po roku z haczykiem nie pamiętacie już co w nim było – nadróbcie to proszę teraz. Większość się nie zdezaktualizowała. Oto link: KLIK! […]