Elza

Królowa śniegu.

FelietonyMotocykleTesty

Written by:

Dzisiaj będzie odrobinę nietypowo. Głównie dlatego, że złamię dwa z założeń jakimi kieruję się pisząc na GranatNaKołach. Po pierwsze- głównej bohaterki nie możecie sobie kupić. Po prostu nie i już. Wielu próbowało, nikomu się nie udało. Po drugie, po raz pierwszy piszę o czymś, czego nie miałem okazji poprowadzić. Ale o tym za chwilę.

Nie dalej jak kilka dni temu poszedłem do garażu zrobić tak zwaną „przepałkę”. Ubrałem się cieplej, bo zimno i otworzyłem na oścież drzwi na dwór. Lubię zapach spalin, ale tylko do pewnego stopnia i niekoniecznie w domu. Dwa wdechy mroźnego powietrza i zdjąłem całkiem mocno zakurzone już pokrowce z motocykli. Aż mnie w dołku ścisnęło na ich widok z tęsknoty za jazdą. Zapadły w letarg gdzieś w listopadzie. Na zewnątrz zdrowo sypie śnieg a kilka dni temu Wrocław sparaliżowany został atakiem lodu. No nie pojeżdżę, choćbym nie wiem ile na siebie założył ciepłych ubrań, nie da rady. Kilkanaście minut posiedziałem na siodełku zapalonego najpierw jednego, potem drugiego motocykla, zamknąłem drzwi, nakryłem je pokrowcem i wyszeptałem „dobranoc” na odchodne. Zima to nie jest dobry okres dla motocyklistów…

…a przynajmniej nie dla wszystkich.

Poznajcie Elzę. To przydomek, skóry nosi ta mocno wiekowa już Honda XL 600, którą widzicie na zdjęciu powyżej. To przodek motocykla, który znamy dziś jako Honda Transalp. Imię, pomimo, że nie pochodzi od Elzy, księżniczki Disneya z „Krainy Lodu”, pasuje do niej jak ulał. Jej właściciel, Marek, to jeden z największych wariatów i zarazem twardzieli naszego rodzimego motocyklowego światka. Wyobraźcie sobie, że w zeszłym roku pojechał samotnie na trzydziestoletnim motocyklu za koło podbiegunowe. I to dosyć daleko, bo aż na sam północny koniec naszego kontynentu – na przylądek Nordkapp. Niby nic tam specjalnie ciekawego nie ma, ale po prostu dalej na północ się nie da. Zastanawiacie się teraz co w tym takiego niesamowitego, prawda? Przecież ja nawet kiedyś prawie tam dotarłem. Otóż cała niesamowitość tego osiągnięcia w wydaniu Marka wcale nie polega na tym, że dojechał tam na sędziwym sprzęcie. On to na nim zrobił w samym środku zimy.

Słuchając z zapartym tchem opowieści z tej wyprawy ciągle zastanawiałem się, kto jest tutaj większym bohaterem – Marek czy Elza? Powiedzmy sobie wprost: żaden, ale to żaden motocykl wyprowadzony z salonu nie podoła takiemu wyzwaniu. I to niezależnie czy mówimy o mastodontach jak 1200GS Adventure albo Super Tenere, czy o bardziej hardcore’owych sprzętach nastawionych na offroad. Żadna Africa, Tracer ani Versys po prostu nie da rady ujechać siedmiu tysięcy kilometrów po śniegu i lodzie w tak trudnych warunkach. Pominę już skomplikowanie współczesnych sprzętów. Nawet taki drobiazg jak brak dostatecznego styku przy czujniku położenia manetki może uniemożliwić albo skutecznie uprzykrzyć dalszą jazdę (wiem o czym piszę, niestety) a naprawa bez wyspecjalizowanego serwisu zwyczajnie nie jest możliwa. Już nawet taka drobna „awaria” w północnej skandynawskiej głuszy, gdzie wioski oddalone są od siebie często o kilkadziesiąt kilometrów, może być poważnym zagrożeniem dla kierowcy. Ale nie w tym rzeczy, problem jest bardziej fundamentalny. Motocykle zwyczajnie nie mają tendencji to utrzymywania pionu w takich warunkach.

Tak więc Elzie daleko do fabrycznej XL 600. To co najbardziej rzuca się w oczy to gigantyczne narty. Własnoręcznie zaprojektowane i wykonane na bazie podobnych rozwiązań z początków ubiegłego wieku ze skróconych nart od skutera śnieżnego robią piorunujące wrażenie. Ich używanie jest stosunkowo proste – żeby je opuścić na ziemię… należy na nich stanąć. Sprężyny utrzymują je w pozycji złożonej, ciężar ciała kierowcy utrzymuje je na ziemi. Wygoda? Zbędny dodatek. I nie oszukujmy się, nawet z podniesionymi płozami kąt pochylenia w zakrętach jest bardzo znikomy i jeździć należy na kwadratowo. Cała reszta modyfikacji wynika z faktu zamontowania tych nart albo ułatwienia kierowcy przetrwania północnych warunków atmosferycznych. Na przykład stojąc na nartach nie jest możliwe obsługiwanie nogą hamulca w tylnym kole. Niby drobiazg, a jednak wymagał dołożenia drugiego zacisku i drugiej dźwigni hamulca przy kierownicy. Schowanej głęboko w mufkach chroniących dłonie przed mrozem. Wszystkie przeróbki powstały w zaciszach garażu właściciela, przy sporych przeciwnościach losu, które pod koniec wielomiesięcznych przygotowań postawiły całą wyprawę pod potężnym znakiem zapytania. A te przygotowania to nie tylko przeróbka motocykla. Gdy rozmawiałem z Markiem na dworze było w okolicy zera stopni. Ja już powoli trząsłem się z zimna w swojej jesienno-zimowej kurtce. On zupełnie komfortowo czuł się w cieniutkim polarku. Żadne ubranie nie zastąpi odpowiednie zahartowania. Jest po prostu niezbędne. Dieta także. Jakkolwiek to nie zabrzmi w dzisiejszym, ogarniętym modą na kościste sylwetki świecie- misie polarne się nie mylą. Na mróz najlepszą izolacją jest ta własna. Przed wyjazdem należało zgromadzić spore zapasy tłuszczyku. Cały ten dodatkowy bagaż z nawiązką zniknął i tak w te dwa tygodnie.

Im dłużej słuchałem opowieści tym bardziej nie mogłem wyjść z podziwu jak wielka pasja drzemie w tym człowieku i jaki ogrom zrozumienia dla niej ma rodzina Marka. Ale wiecie co? Żaden człowiek, nawet taki z największa możliwą determinacją, bez odpowiedniej maszyny by tego po prostu nie dokonał. I to na tym właśnie polega ta wałkowana w kółko i nadużywana przy każdej możliwej okazji „pasja do motoryzacji”. Właśnie na tym polega jej piękno. Patrzmy i uczmy się…

Dziękuję za uwagę,
GnK

PS. Marek własnie szykuje się do zimowej wyprawy do Moskwy, a potem samolotem do Irkucka żeby zrobić tak zwany zwiad i przygotować się do przyszłorocznej wyprawy już w całości na motocyklu. Gorąco zachęcam do śledzenie postępów na jego profilu Facebook’owym, Śniegiem po oczach.

PS2. A właśnie – dlaczego nie przejechałem się Elzą i nie poczułem namiastki tych trudów na własnej skórze? Akumulator. I tyle w temacie… 🙂

PS3. Cała ta wyprawa miała niestety też negatywne skutki. Nie dla Marka, ale dla Elzy. W momencie zakupu motocykl był w stanie wręcz idealnym, nie tylko jak na swój wiek. Dwa tygodnie i siedem tysięcy kilometrów później postarzał się o 20 lat.

PS4. Imię Elza to swoisty hołd w stronę babci Marka. Tablica rejestracyjna, którą widzicie na zdjęciach jest tylko okolicznościowa.

PS5. „Prawie” przed dotarciem na Nordkapp nie daje mi spokoju. Kto wie, może za kilka miesięcy przeczytacie tu relację z udanej wyprawy… latem 🙂

previous arrow
next arrow
Shadow
Slider

I jeszcze kilka zdjęć autorstwa Marka, które możecie również znaleźć na jego profilu Śniegiem po oczach.

previous arrow
next arrow
Shadow
Slider

One Reply to “Królowa śniegu.”

  1. […] tylko dwie zasady. Po pierwsze – nie piszę o pojazdach, których nie prowadziłem (z małym tylko jednym wyjątkiem). Zwyczajnie nie chcę ściemniać i powielać znalezionych w sieci informacji. Tak, jazda na […]