VW Tiguan (2015)

Motoryzacyjna gangrena

FelietonySamochodyTesty

Written by:

„Spalcie to zanim złoży jaja!” – znacie to powiedzenie? Na pewno. Także tego… no. Tutaj ktoś tego nie zdążył zrobić. Dorosło, zagnieździło się, złożyło jaja, z jaj wykluły się młode, potem dorosły, zagnieździły się, złożyły jaja i tak dalej. Już od ładnych parunastu lat.
Tak, moi drodzy, mowie o Sportowych pojazdach użytkowych. SUV’ach. Gangrenie, która toczy rynek motoryzacyjny, przybierając co raz to bardziej kuriozalne formy (fiat 500L cross, ktokolwiek?). W połowie lat ’90 tych Renault ze swoim Megane Scenic odkryło dla Europy zupełnie nowy świat – kompaktowe mini-vany. Auta genialne w swojej prostocie. Nie chcesz dużego, drogiego samochodu a potrzebujesz więcej miejsca niż ma Megane w kombiaku? Oto rozwiązanie wprost stworzone dla Ciebie. Wyższy dach i bardziej „krzesełkowata” pozycja za kierownica pozwoliły udostępnić więcej przestrzeni dla pasażerów i bagażu przy zbliżonych gabarytach (i cenie) auta. Prawie wszyscy producenci aut momentalnie podchwycili trend i na rynku pojawiła się istna plejada tego typu aut, w przeróżnych wielkościach i cenach, żeby tylko każdy klient mógł znaleźć coś dla siebie.
Wkrótce jednak do głosu doszła jedna, podstawowa wada mini-vanów. Nie prowadziły się najlepiej. Mało wyrafinowana konstrukcja zawieszenia (kompaktowe auta rzadko miały wtedy np. wielowahaczowe zawieszenia), zaprojektowana z myślą o niższych autach, duża powierzchnia boczna i większa masa po prostu psuły radość z jazdy. Do tego ciężko było wykreować wizerunek tych aut jako sportowych – a wiadomo, każda podtatusiała głowa rodziny, nawet jeżdżąc kombi, chciałaby zachować ducha młodości i przed kolegami chwalić się, że owszem, auto jest rodzinne, ale ma jakże sportowe geny. Tutaj zwyczajnie się nie dało. Smutna rzeczywistość powoli zaczęła przyćmiewać początkowy hype. Sprzedaż zaczęła spadać, mini-vany zaczęły wymierać a źródełko pieniędzy wysychać.

 

Trzeba było coś zaradzić.I wtedy Nissan wyskoczył na rynek ze swoim Qashqai’em (czy jak to się tam pisze). Auto było podwyższonym kompaktem (mini-vanem!), ale wyglądało jak terenówka. A jak wiadomo terenówki nie są nudne. To też taki sport, tylko inny. Terenówkami jeżdżą twardziele, golący się nożem a’la Rambo i ujeżdżający aligatory przed śniadaniem. Nie tatusiowie rodziny, których życie motoryzacyjne skończyło się wraz z zakupem „rodzinnowozu”. I z tym wizerunkiem można już było żyć. Mini-vany mogły wrócić do łask. Tylko musiały przywdziać nowe ciuszki (takie trochę bardziej fit) i wmawiać wszystkim naokoło ze są SUV’em, SAV’em, Crossoverem czy jeszcze jakimś innym zmyślnym tworem  marketingu a nie tam zwykłym wozidełkiem dla dużej rodziny. W terenie nie radziły sobie oczywiście  wcale (większość nie ma nawet napędu 4×4), ale i nikt nie chciał ich w teren zabierać. Natomiast były świetnymi mini-vanami, ze wszystkimi ich wadami i zaletami, tylko bez tego smutnego wizerunku mini-vanów. Swat oszalał. Dojna krowa zaczęła znowu dawać mleko. Do tego stopnia, że producenci tacy jak RR, Lamborghini czy Ferrari wypuszczają swoje mutanty a bardziej „mainstreamowi” producenci skutecznie uśmiercają swoja podstawowa gamę samochodów na rzecz tych niby-offroaderów.

I tak powstał też Tiguan. Bo musiał. Czy jest co pisać o tym aucie? Nie za bardzo. Ani na zewnątrz, ani wewnątrz nie ma absolutnie żadnego polotu, nuda i praktycznością wieje z każdego możliwego zakątka auta. Do tego prowadzi się źle, zakręty to zło konieczne, taboretowa pozycja za kierownica nie budzi zaufania a silnik 1.4 Turbo (120 km) w takim ciężkim aucie to mało wysmakowany żart.

Kobiety kochają SUVy za „wszystko widzę dookoła” pozycje za kierownica i miejsce na wózek w bagażniku, mężczyźni za to ze mogą się chwalić autem terenowym, a ja żałuje ze pozerstwo wygrywa nad zdrowym rozsądkiem. Bo za ten wizerunek producenci każą sobie na domiar złego słono płacić.

Do choinki ciasnej, jeżeli ktoś potrzebuje mini-vana to niech na litość wszystkiego co święte się tego nie wstydzi i po prostu kupi sobie mini-vana. Swat będzie lepszy jak przestaniemy udawać.

Dziękuję za uwagę,
GnK

PS. Przypomniało mi się jak grzązłem w błocie po szyby na jakiejś rozmokniętej polnej drodze leciwym Fordem Explorerem Mk I. Autem terenowym z nadwoziem samonośnym, co miało poprawiać komfort jazdy po asfalcie i poprawiać ekonomiczność (30 litrów wachy po mieście palił). To auta takie jak on czy Jeep Grand Cherokee zapoczątkowały gatunek aut zwanych SUV’ami. Tylko wiecie co? Explorer z tego bagna wyjechał.

 

 

2 odpowiedzi do “Motoryzacyjna gangrena”

  1. […] czasami nawet sporo wcześniej, to tylko motocyklowe odpowiedniki samochodów klasy SUV’ów (moje zdanie o nich nie jest żadną tajemnicą) – ma wyglądać na offroad’owego twardziela a w rzeczywistości być jedynie kanapą […]

  2. […] taki trend, to gangrena, która toczy rynek od jakiegoś czasu. Tak, mam na myśli auta typu SUV i wszystko co z braku innego terminu określa się jako […]